niedziela, 31 sierpnia 2014

Studia w Sosnowcu to już przeszłość! :)

Nie płacz
w liście nie pisz
że los ciebie dotknął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka
to otwiera okno *

Odetchnęłam z ulgą:


Kilka słów wyjaśnienia:

Jestem studentką, w październiku zacznę drugi rok studiów. Los tak chciał, że na pierwszy rok posłał mnie na studia nie od rodzinnego Wrocławia, ale do Sosnowca. Początkowo byłam załamana i przerażona. Pomyślałam jednak, że po pierwszym roku spróbuję się przenieść. A jeśli nie- cóż, mam autostradę A4, więc te prawe 250 km to nie będzie wielka rzecz do pokonania. Zawsze też brałam pod uwagę rzucenie tych studiów, tak z dnia na dzień. Tego typu myśli miałam wcale niemało, ale z Bożą pomocą udało mi się wytrwać.

Niedawno dowiedziałam się, że zostałam przeniesiona na drugi rok moich studiów do ukochanego Wrocławia :D

Kiedy przyjechałam szukać pokoju do wynajęcia, ujrzałam szare, bure miasto górnicze. Każde większe skrzyżowanie to rondo z torami tramwajowymi przez środek. Bez sygnalizacji świetlnej- istne cudo, zwłaszcza dla kierowcy (ja) z rocznym stażem (jeżdżenie prawie zawsze tymi samymi trasami we Wrocławiu). Udało mi się prawie dojechać do Łodzi, zanim trafiłam do Sosnowca :)

Po obejrzeniu trzech pokoi wiedziałam już, gdzie zamieszkam. Pokój dwuosobowy, na razie współlokatorki nie miałam. Pokój był jednym z trzech wynajmowanych na całym piętrze domu jednorodzinnego. Plus kuchnia, ubikacja i łazienka. W sumie- takie studenckie mieszkanie. Pod nami mieszkała właścicielka (nazywana przez nas Babcią). Wejścia mieliśmy osobne.
Nie powiem, mieszkało się naprawdę dobrze. Wszyscy współlokatorzy nieimprezowi, raczej spokojni. Zdarzały się małe spięcia, ale naprawdę nie mam na co narzekać :)

Kiedy pod koniec września się wprowadzałam, była piękna pogoda. Złota, polska jesień, z temperaturą pasującą do spokojnego lata. Odwiozła mnie mama, z całą masą tobołów. Okazało się wtedy, że mam już współlokatorkę. Z Krakowa. Babcia myślała, że to z mojego kierunku. Okazało się, że nie, ale też na pierwszy rok szła.
Pierwsze starcie z M. było całkiem sympatyczne, ale pod koniec okazało się, że ona pali. I chce to robić w pokoju. Ja nie paliłam i nie palę, zasadniczo jestem wrogo nastawiona do palenia w pomieszczeniach, nawet z otwartym oknem. Na szczęście potem M. wychodziła palić poza dom.

30 września była immatrykulacja. Dla mnie około 12, dla M. o 10. Pamiętam, że ze stresu uwierzyłam M., że wszyscy mają na 10. Wskutek czego składałam ślubowanie (czy jak to się tam nazywa) dwa razy.

1 października był również bardzo interesujący. Sprawdziłam sobie dokładnie, gdzie i którym tramwajem powinnam pojechać na uczelnię. Z jakiego przystanku i o której. Wyszłam rano, specjalnie z małym zapasem czasu, w razie wu. No i okazało się, że mój tramwaj nie przyjedzie, bo się rozkraczył. Mają przyjechać autobusy zastępcze. Kiedy? Nie wiadomo...

Czując lekką panikę, wsiadłam do pierwszego autobusu, jaki podjechał na przystanek i zapytałam kierowcy, jak dojechać tam a tam. Coś tam podpowiedział, wysadził w centrum. Pytałam to ludzi, to kierowców autobusów. Koniec końców wysiałam koło uczelni. Spóźniona o kwadrans. Akurat tyle, żeby dobiec do sali i zobaczyć swoich wychodzących z zajęć organizacyjnych z jakże ciekawego przedmiotu pt. higiena i epidemiologia. Cóż, tak to bywa. Dodam jeszcze, że nie przeczytałam ze zrozumieniem instrukcji na bilecie, i zamiast kupić jeden i korzystać z niego przez godzinę, za każdym razem kupowałam nowy godzinny. Podobno jestem brunetką ;)

Kolejne dni to było oswajanie się z paszczą lwa, do której zostaliśmy wpuszczeni. Wiele moich koleżanek (oraz nieliczni koledzy- tych było jak na lekarstwo) wybrali analitykę medyczną jako studia na przezimowanie. Zamierzali poprawiać matury i iść na lekarski, dentystyczny itp.

Okazało, się, że różowo nie będzie. Plan, zarówno w zimowym jak letnim semestrze, dawał w kość. Około 30godzin (zegarowych!) w tygodniu plus czas na dojazdy... Są cztery różne budynki w trzech osobnych miejscach. Komunikacja miejska to jakiś koszmar- dwa tramwaje, z czego ten sensowniejszy co 20minut w porywach...
No i kolosy. Czyli kolokwia, koła, jak kto woli. 5-8 tygodniowo! I tak do sesji. W większości to pamięciówka- zakuć, zadać i ponownie zakuć na sesji.

Malutką zaletą był fakt, że dużo przedmiotów kończyła się szybciej niż z końcem semestru. Czyli było jak nauczyć się do sesji. O ile umysł był jako tako przyzwyczajony do gromadzenia tylu informacji.
Ponoć taki system miał nam ułatwić naukę do sesji. Ja mocno w to wątpię. Nie potrafiłam uczyć się na kolosy inaczej, jak tylko poprzez pamięć tzw. krótkotrwałą. Ta "głębsza" była dość oporna ;) 




Było mnóstwo chwil samotności. Nieświadomej, bardzo bolesnej. O chwilach, kiedy dzwoniłam do mamy na pocieszenie a słyszałam ją w stanie nietrzeźwym nie wspomnę. Miasto jest szare, bure i niebezpieczne. M.- moja współlokatorka znalazła w Sosnowcu miłość życia i ciągle jej nie było. Inni siedzieli u siebie i zakuwali. Rzadko kiedy udawało nam się rozmawiać, zwłaszcza jedna koleżanka była nadambitna- zdarzało się, że całą dobę nic nie jadła, popijała energetyki; sporadycznie przemykała się do toalety.
Jedyne, co mi tam odpowiadało, to ceny karnetów fitness. Na tle Wrocławia- taniutko. (Chociaż ja u siebie na osiedlu fitness mam za darmo, więc...ale tak się pocieszałam.)

Jeżeli wbłądzą tu jacyś przyszli studenci ŚUMu, lojalnie ostrzegam- nie za bardzo jest czas na imprezy. No i w Sosnowcu jest jeden jedyny studencki klub w akademikach. W weekendy przychodzą "starsi panowie"- poderwać młode dziewczyny. W tygodniu, tzn. w czwartki będziecie mieć pewnie tyle zajęć, albo jakiegoś kolosa na piątek, że nie będzie za bardzo jak. Ja imprezowa za bardzo nie jestem, ale..;)

Ludzie: przyznam, że trafiłam do bardzo fajnej grupy. Na luzie wszyscy, każdy się dzielił tym, co miał. Czytaj: pytaniami  z poprzednich lat, bo bez nich w zasadzie ani rusz... Niestety, większość była zamiejscowa, więc nie za bardzo udało mi się nawiązać dłuższe znajomości.



Semestr letni wspominam jak rollercoaster: wstawałam między 4 a 5.30, żeby uczyć się na dziś na kolosa. Co prawda, nie wysiadywałam za bardzo po nocach, bo jestem rannym ptaszkiem, ale i tak czułam się non stop zakręcona. Często w piątki, po godzinie 12, już po zajęciach, byłam taka wymęczona, że myślałam, że już 17 jest.

Takie to były perypetie eks-studentki sosnowieckiej.  Gratuluję wszystkim, którzy tutaj dotarli :). W związku z bogatym repertuarem pt. studia w Sosnowcu, przewiduję jeszcze jeden post co najmniej. Mam nadzieję, że już nieco krótszy i lżejszy...


Największym, niewątpliwym plusem tej sytuacji był fakt, że moja mama, dziś trzeźwa alkoholiczka, osiągnęła beze mnie własne dno, od którego, z pomocą swoich koleżanek, udało jej się odbić. Jestem przekonana, że gdyby nie moja ciągła nieobecność w domu, jej choroba trwałaby dalej. Z tego powodu wspominam też ten czas, zwłaszcza wiosnę tego roku, jako jeden z najtrudniejszych w moim życiu.

Na zakończenie, może do zadumy na dzisiejszą niedzielę...? Cały wiersz, którego fragment na początku posta:



Kiedy mówisz

Nie płacz
w liście nie pisz
że los ciebie dotknął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka
to otwiera okno

odetchnij
popatrz
spadają z obłoków
małe-wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia

a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś
gdy mówisz że kochasz 

ks. Jan Twardowski*



*źródło

3 komentarze:

  1. To musiało być trudne... Ale na pewno hartujące.
    A tak a propos godziny rozpoczęcia, to ja jakoś nie ogarnęłam, że uroczyste rozpoczęcie roku niekoniecznie musi splatać się z początkiem zajęć. I pierwsze zajęcia tym sposobem zwyczajnie opuściłam :D Ale potem było już tylko lepiej ;) Swoją drogą masz pewnie ciekawe studia, trochę żałuję, że też na to nie poszłam...

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Studia rzeczywiście ciekawe według mnie. Jestem dopiero po pierwszym roku, więc jeszcze za dużo ich nie poznałam, ale jak na razie nie żałuję swojego wyboru ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. 50 year-old Software Test Engineer III Griff Rixon, hailing from Westmount enjoys watching movies like Analyze This and Rock climbing. Took a trip to Tsingy de Bemaraha Strict Nature Reserve and drives a Bugatti Type 57SC Atalante Coupe. sprawdz moja strone

    OdpowiedzUsuń