czwartek, 29 maja 2014

Marzenia i cele: czytać więcej książek

Kiedy byłam w szkole podstawowej i gimnazjum, czytałam bardzo dużo. Jako przedszkolak szybko nauczyłam się tej tajemnej sztuki i z wielką radością oddawałam się przyjemności samodzielnego czytania nawet wtedy, gdy namawiano rodziców, aby czytali swoim dzieciom.

Do dziś z sentymentem wspominam serię "Pan Samochodzik" Zbigniewa Nienackiego, "Jeżycjadę" czytuję zaś ciągle i namiętnie. Pamiętam też, że brałam udział w konkursach czytelniczych, jeden z nich miał bardzo adekwatną nazwę "Pożeracze Książek". Należało w ciągu roku szkolnego przeczytać dziesięć lektur dodatkowych (ze specjalnej listy) a następnie stawić się na test sprawdzający ich znajomość.
Dodam, że z równym upodobaniem co książki nieobowiązkowe, pochłaniałam lektury szkolne. Jedną, jedyną wpadką, budzącą we mnie dość długo poczucie winy i wyrzuty sumienia była pierwsza lektura w szkole podstawowej- "Puc, Bursztyn i Goście" Jana Grabowskiego. Zwierzęcy bohaterowie oraz ich przygody w ogóle do mnie nie przemawiały, pamiętam, że w pewien sposób denerwowałam się za nich, co tam się złego morze wydarzyć.
 Pamiętam też rozczarowanie związane z "W pustyni i w puszczy". Kiedy "przerabialiśmy" to na języku polskim, akurat wchodziła do kin nowa wersja filmu. Zwiastuny bardzo mi się podobały, książka leżała od zawsze w domu. Wydanie z czasów moich rodziców, duży format, za to niewielka grubość. Zachęcona piosenką z filmu ochoczo zabrałam się za nią, licząc, że zbyt wiele czasu mi to nie zajmie. Okazało się jednak, że czcionka tej książki oscylowała wokół dzisiejszych rozmiarów 8-9 i przebrnięcie przez niewiele ponad sto stron było wielkim wyzwaniem. Pomijając styl, który dla mnie, ówczesnego czytelnika, był nieciekawy.
Uwielbiam kryminały, w szczególności Agathę Christie i jej Poirota, przeczytałam zdecydowaną większość pozycji z tym właśnie bohaterem.

W liceum mój czas na czytanie książek drastycznie się skurczył, często nie zdążałam nawet przeczytać lektur do końca. Przed maturą siedziałam tylko i wyłącznie nad książkami, więc kiedy tylko skończyły się egzaminy, czułam książkowstręt. A tyle razy obiecywałam sobie, że kiedy nadejdą najdłuższe wakacje w życiu, nadrobię wreszcie zaległości czytelnicze. Nic z tego. Każda książka, którą otworzyłam była ciekawa przez kilka-kilkanaście linijek. Potem moja uwaga rozpraszała się, czułam jakieś wewnętrzne ADHD, które natychmiast kazało mi gdzieś iść czy zrobić coś zupełnie innego. Nie powiem, smutno mi do dzisiaj trochę z tego powodu. Możliwe też, że zawód wywołany wynikami matur zrobił swoje.

Tak czy siak, idąc na studia, myślałam- teraz będę mieć dużo wolnego w ciągu semestru, tylko podczas sesji będzie wielka gonitwa. Spokojnie wrócę do czytania książek.
Okazało się, że bardzo, bardzo się myliłam. Już pierwsze zajęcia uświadomiły nam, studentom analityki medycznej na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach (wydział w Sosnowcu), że każde studia medyczne to wielkie zakuwanie. Każde. Kilka osób złamało się w pierwszych tygodniach.
W ciągu semestru każdego tygodnia mieliśmy 4-6 kolokwiów. I mnóstwo zajęć w planie, na których siedzenia było czystą stratą czasu (jak się znam, to powstanie kiedyś o tym osobny post). Na chorowanie nie było czasu, bo odrobienie jakichkolwiek zajęć graniczyło z cudem (ze względu na organizację planu).

Sesję zimową szczęśliwie zdałam i miałam chwilę wolnego. Najwięcej, na co było mnie stać czytelniczo, to łyknąć pół jakiejś powieści. I znowu mały zgrzyt: kiedy ja wreszcie zacznę czytać?

Semestr letni dał jeszcze bardziej w kość, i wciąż daje. Tym razem mieliśmy 5-8 kolokwiów w tygodniu. Szczęśliwie większość zajęć już się skończyła, ale sesja zbliża się wielkimi krokami. Zamiast trzech egzaminów (w tym dwóch lekkich), czeka nas sześć.
Teraz trochę optymizmu- mimo to zaczęłam czytać książkę i jest szansa, że ją jeszcze przed sesją skończę ("Niebo dla akrobaty", Jan Grzegorczyk).

Obawiam się jednak, że wakacje, po (miejmy nadzieję, że w pierwszym terminie) zdanej sesji znowu upłyną pod znakiem nieczytania.

Z pomocą przyszedł mi pomysł- wyzwanie, znaleziony w sieci "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu". Nie wiem, czy można się jeszcze zgłaszać, ale ja jawnie tego robić nie będę. Gdybym pomierzyła wszystkie książki, które muszę czytać na studiach, miałabym zbyt łatwo ;)
Mam nadzieję jednak, że coś mimo wszystko poczytam, a ta akcja będzie mi o tym przypominać.

I na koniec- małe refleksje:


1.Po przeanalizowaniu moich doświadczeń czytelniczych zastanawiam się, ile osób, w moim wieku i młodszych, czuje niechęć do książek przez system edukacji. Wtłaczanie w nas tej ilości wiedzy, w 70% zupełnie niepotrzebnej, to lekkie zabójstwo dla idei wychowywania pokoleń oczytanych Polaków.

2.Kiedy weszłam ostatnio do księgarni, zauważyłam wyraźnie to, co dzieje się zapewne już jakiś czas na rynkach wydawniczych: teraz książkę może wydać każdy (oczywiście, nie chcę tutaj umniejszać zasług Wielkim Autorom, których publikacje także można tam nabyć). Coraz więcej z tych pozycji bestsellerowych to albumy czy inne książki, w których główną zawartością są obrazy. Czy wyrastamy na pokolenie "obrazkowców"? Książki pisane jednym ciągiem są już zbyt nużące? Może nieco wyolbrzymiam problem...


środa, 21 maja 2014

Migawki rożnorakie

Dzisiaj, dla poprawy nastroju, który od kilku dni rewelacyjny u mnie nie jest, zamieszczam kilka wiosennych zdjęć. Mam na dysku folder "ULUBIONE NAJLEPSZE", gdzie przechowuję zdjęcia, które szczególnie mnie urzekły. Od szóstej klasy podstawówki cykam je aparatem cyfrowym o rozdzielczości 5 megapikseli, więc na tle innych blogowych ujęć pewnie wypadną blado, ale ja i tak je lubię :)

Arboretum Uniwersytetu Wrocławskiego w Wojsławicach. Jeżeli lubicie parki i zieleń- szczerze polecam, bo to przepiękne miejsce.




Tutaj już nieco lata. Sierpień nad Bałtykiem. Uwielbiam zachody Słońca, chociaż taki statyczny wypoczynek szybko mnie męczy. 

Zarzęsione oczko wodne na Wyspie Opatowickiej we Wrocławiu. Kiedy je zobaczyłam, poczułam się jak w bajce.


czwartek, 15 maja 2014

"Cel to zadanie, jakie wyznaczamy naszym marzeniom" (A. Bierce)

Dziś krótko mojej małej, wielkiej radości. Na początku tego semestru marzyłam o jakimkolwiek zwolnieniu z egzaminu, do zgarnięcia są aż trzy.

I dziś dowiedziałam się, że jedno, z chemii analitycznej, już mam :D Co do dwóch kolejnych, to nieco trudniejsza sprawa, ale szanse jeszcze są.
Na moich studiach- analityka medyczna, Śląski Uniwersytet Medyczny- nie jest lekko, więc jakiekolwiek udogodnienia, a już takie, są bardzo mile widziane.

Tak więc- nie poddawajmy się i...

Źródło

piątek, 9 maja 2014

Alkholicy z mojej dzielnicy... część 2- emocje osoby współuzależnionej

Tym razem chcę napisać co nieco o emocjach. W poprzednim wpisie (tuż poniżej tego) starałam się opisywać wszystko w miarę obiektywnie, bez uczuć, które silnie towarzyszą cały czas, nawet jeśli minęło już dużo czasu od tych najgorszych momentów.

Źródło


Uświadomienie sobie, że moja mama jest alkoholiczką

Nie jestem w stanie dokładnie określić, kiedy upewniłam, się co do alkoholizmu mojej mamy. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam sześć lat, z Ojcem widywałam się i widuję dość regularnie, ale to taki "niedzielny tatuś". Od wszystkich przyziemnych aspektów rodzicielstwa była moja mama. Lekarze, załatwianie różnych spraw, wychowywanie...
Nic dziwnego, że mama była dla mnie autorytetem. Nie wiem, jak to się określa w psychologii, ale pamiętam, że zawsze, gdy jako przedszkolak rysowałam swoją rodzinę, mama była największa.

Nie powiem, żebym odczuwała brak miłości w dzieciństwie, uważam, że było ono mimo wszystko szczęśliwe- w wychowywaniu mnie pomagała bardzo dużo babcia- mama mamy, też alkoholiczka, jak się teraz okazuje. Ale to inna sprawa.

Pod koniec podstawówki moja klasa została wybrana do pilotażowego programu antyalkoholowego. Pamiętam, że był on prowadzony w konwencji detektywistycznej. Dostawaliśmy książeczki z komiksami i różnymi zadaniami do wykonania. Wtedy zaczęłam wypominać delikatnie mamie to i owo w związku z alkoholem, ale ona twierdziła, że "wyszkolili nas na psy gończe" i że jestem przewrażliwiona, wymyślam problemy, których nie ma. Uznawałam mamę wtedy za autorytet, więc dość szybko dałam się przekonać. Teraz, z punktu widzenia tych kilku lat, nie jestem w stanie obiektywnie stwierdzić, kto miał rację.

Tutaj wciąż mam na myśli sytuacje, kiedy mama piła, żeby leki nasenne lepiej zadziałały. Wydaje mi się, że były to jeszcze niewielkie, ale regularnie spożywane ilości alkoholu.

Sprawy przybrały zdecydowanie silniejszy obrót po wypadku samochodowym, który mieli rodzice mamy, moi dziadkowie. W następstwie zderzenia dziadek (wtedy dobrze po siedemdziesiątce) doznał podwichnięcia kilku kręgów szyjnych. Sprawcą wypadku była babcia.

Nie było wtedy lekko. Babcia miała ogromne wyrzuty sumienia (potem zaprzestała jazdy samochodem) i nie do końca dobrze postępowała wobec dziadka. Starała się go udziecinnić, unieruchomić, a on łatwo się jej poddawał. Charakter mamy mamy sprawiał, że rozjuszała ona wszystkich wokoło, a najbardziej swoją córkę.

Bardzo małymi kroczkami udało się nieco polepszyć sytuację. Wszystkie pertraktacje mamy z babcią kosztowały ją bardzo wiele emocji, stresu... Zdarzało się, że czułam, iż mama jest jakaś inna. Byłam wtedy już w gimnazjum. Po kilku mocno dziwnych sytuacjach powiedziałam mamie, co o tym myślę. Znowu otrzymałam podobne odpowiedzi.

Kolejnym etapem równi pochyłej była nagła choroba i śmierć brata mamy. W przeciągu pół roku złośliwy nowotwór jelita grubego zgasił w nim życie. Pamiętam, że sama reakcja mamy na tę wiadomość była bardzo intensywna. Po operacji brata mamy i pierwszej chemioterapii jego stan systematycznie się pogarszał, mimo podejmowania wszelkich prób leczenia i stosowania rozmaitych środków. Mama często jeździła do niego i jego rodziny, spędzała u nich wiele godzin, wracała przybita, nieraz w środku nocy i z płaczem.
Całą tę sytuację odreagowywała alkoholem. W weekendy bardzo często upijała się do nieprzytomności wręcz. Kiedy widziałam, że już jest mocno wstawiona i pytałam: co się dzieje? Ona odpowiadała: nic. Idę spać. Pa. I tak za każdym razem.

To działo się już za czasów liceum.
Moje emocje: Czułam się kompletnie skołowana. Moja mama ma dość autorytarny charakter i jej racja była zawsze ponad innymi. Kiedy widziałam ją w takim stanie, wpadałam w panikę- bardzo się jej bałam, czułam, że jest nieświadoma i że może robić dziwne rzeczy. Uciekałam. Robiłam sobie cztero-pięcio- godzinne spacery po Wrocławiu,  nie mogąc uspokoić myśli. Bałam się, czy ona jeszcze będzie żyć, jak wrócę. Na szczęście mimo myśli "nic nie ma sensu" nie miałam myśli samobójczych...

Gdy mama była w stanie upojenia, starałam się jej początkowo niczego nie wygarniać- czułam, że to bez sensu. Po pewnym czasie dusiłam w sobie zbyt wiele skumulowanych uczuć, by dłużej je zachowywać wewnątrz. Jednak ona potem nie pamiętała tego, co jej mówiłam.

Po kilku takich wyskokach mama przyznawała po długim drążeniu tematu, że coś jest na rzeczy. "To jest mój problem i ja nad nim panuję. Oddziel mnie od siebie i zajmij się swoimi problemami"

Moje emocje: jak ona może tak mówić? Przecież to moja matka, martwię się o nią, nie wiem, jak to wszystko będzie dalej wyglądać.  Zaczęłam mieć lekkie obsesje na punkcie jej picia. Ile, kiedy, co i jak.
Wskazówka: Wydaje mi się, że po pewnym etapie kontrolowania tego, ile alkoholik pije, ta czynność przestaje mieć jakikolwiek sens. Może przedtem też go nie miała?  W każdym razie, nadchodzi etap, kiedy po prostu chory umie ukryć alkohol bardzo dobrze, kiedy na pewno okłamuje i oszukuje, zapytany o ilość wypitego alkoholu. Osobie współuzależnionej zaś nie robi to dobrze na jej samopoczucie.

Po pewnym czasie potrafiłam rozpoznać po mamie nawet jeden wypity kieliszek alkoholu. Czasem było to przeczucie, często jednak alkoholik wykazuje wyraźną poprawę nastroju, rozluźnienie, nawet jeśli, jeszcze chwilę temu był bardzo poirytowany, zmęczony czy zły.

Moje emocje: w pewnym momencie miałam wrażenie, że siedzimy na huśtawce- kiedy jej było dobrze, czuła się rozluźniona i pocieszona alkoholem, ja wpadałam w kosmiczne doły emocjonalne, chociaż bezpośrednio nie miałam ku temu powodów. Im bardziej ona zatracała się w nałogu, tym bardziej czułam się temu winna, czułam się niepotrzebna, odrzucona. Jako osoba z natury skryta nie mówiłam za bardzo o moich rozterkach nawet najbliższym przyjaciołom.
Teraz, z perspektywy czasu stany te mogę opisać jako czarne plamy w moim czasie wolnym- zazwyczaj łaziłam, gdzie nogi poniosą (uwielbiam spacery), starając się nie myśleć- wszystko, co przychodziło mi do głowy budziło wtedy bardzo negatywne emocje, miałam ochotę się rozpłakać na środku ruchliwej ulicy (chodnika). Potem niejednokrotnie się to zdarzało- szłam przed siebie i ryczałam, starając się nie wzbudzać zbyt dużego zainteresowania przechodniów.

dla rozluźnienia atmosfery. Źródło

Dość mocnym akcentem w historii tej choroby był trzydniowy ciąg alkoholowy, w który wpadła moja mama jesienią mojej klasy maturalnej. Wyjechałam wtedy na sesję naukową poza Wrocław i przez cały czas jej trwania nie mogłam się do mamy dodzwonić. W pewnym momencie odebrała zapitym głosem i nie była w stanie mi nic odpowiedzieć na najprostsze pytania.
Moje emocje: nie do końca potrafię to opisać. Wpadłam w furię, miałam ochotę coś stłuc, ubić, zabić, jakoś się wyżyć. (Poczułam się dotknięta, urażona tym, że mama pije. I wyjątkowo nie towarzyszyły temu wyrzuty sumienia.) A tam tylko kilkanaście godzin siedzenia na tyłku i notowania kolejnych informacji o różnych dziwnych gromadach zwierząt... Nie wiem, czy moi koledzy widzieli wtedy, że coś się ze mną dzieje. Ja czułam się okropnie. Podskórnie bałam się wracać do domu.

Kiedy przyjechałam, od razu zauważyłam, że z mamą coś nie tak. Szybko zauważyłam, że nieudolnie próbuje napisać na komputerze i wydrukować podanie o urlop bezpłatny na dzień wcześniej. Od razu wiedziałam, co zaszło. Poszłyśmy na długi spacer. Znowu przyznała, że jest problem, ale to jej problem. Zaproponowałam terapię, ośrodki leczenia uzależnień. Wybór we Wrocławiu jest dość duży.

Mama wyraźnie zaprotestowała. Twierdziła, że to wstyd. I że terapia to wywlekanie wszystkich najgorszych emocji na zewnątrz. UWAGA! W związku z tym i powszechnym  poglądem podobnym do tego, który głosiła moja mama, zapraszam do zapoznania się z inicjatywą "Mam terapeutę". Tutaj i tu można zasięgnąć informacji o tej akcji, swego czasu była też na ten temat audycja w radiowej Trójce. Myślę, że warto.

Wskazówka: podczas tamtego spaceru starałam się mówić do mamy bez emocji, bez tych negatywnych uczuć, które już jakoś w sobie ustabilizowałam. Mówiłam, że to wszystko zależy od niej, ja będę ją wspierać w leczeniu, ale to ona musi podjąć tę kluczową decyzję. Niestety, nie odniosło to wtedy skutku.

 Nie potrafię dokładnie określić, kiedy, ale wtedy już na pewno złapałam kontakt mailowy do psycholog, która sama jest DDA (Dorosłym Dzieckiem Alkoholiczki). Bardzo wiele wytłumaczyła mi  i podesłała wiele przydatnych linków (o tym kiedy indziej). Wiadomości, które od niej otrzymywałam, nie brzmiały optymistycznie, ale jednocześnie wzbogacały mnie w wiedzę, która na pewno pozwoliła mi właściwie spojrzeć na chorobę mamy. Pani Magdo- jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję :) Porada: znajdźcie psychologa/terapeutę/kogoś, kto ma dużą wiedzę w sprawie uzależnień. Otworzy to Wam oczy na wiele spraw i pozwoli też uporządkować w związku z tym swoje życie.

Życie ze świadomością, że mam mamę alkoholiczkę, która nie chce się leczyć

Mam nadzieję, że ktokolwiek dotrwał do tego momentu notki. Nie wiem, czy mój umysł zaakceptował i przyjął do wiadomości w stu procentach, w jakiej sytuacji się znajduję. Niemniej ta świadomość na pewno jest zwiększona, zwłaszcza od czasów liceum. Zaczęłam bardziej samodzielnie myśleć, postrzegać siebie jako jednostkę odrębną. 

Moje emocje: po lekturze wartościowych artykułów opisujących zachowania alkoholika, a także nauczona doświadczeniem, zawsze przychodziłam do domu z duszą na ramieniu. Nigdy nie wiedziałam bowiem, co tam zastanę. Ten  lęk towarzyszy mi do dziś, choć teraz wydaje mi się on nieco bardziej "ujarzmiony".

Kiedy człowiek już mniej więcej oswoi się z tą myślą i pozna zachowania towarzyszące chorobie alkoholowej, zmiany, jakie zaszły w psychice osoby uzależnionej, zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na swoje życie.
Ja, na przykład, zaczęłam dostrzegać wyraźne objawy współuzależnienia. Prowadziłam za mamę dzienniki internetowe- ona mogła się nauczyć obsługi programów z łatwością, gdyby tylko chciała. Ale ona wolała się na mnie uwiesić. Zwalanie swoich obowiązków na innych to jeden z objawów alkoholizmu. Starałam się stawiać temu opór. Nie zawsze skutecznie- alkoholik próbuje grozić, stawia warunki. Jeśli robi to Twoja matka, dość apodyktyczna i stanowcza kobieta, nie jest łatwo. Znowu dochodzi problem irracjonalnych wyrzutów sumienia.

Moje emocje: w takich sytuacjach bardzo często wpadałam we wściekłość, której nie umiałam mamie dobrze przedstawić, dusiłam ją w sobie. Na pewno nie działało to na mnie korzystnie. Wydaje mi się, że powinnam była wyraźnie artykułować, kawa na ławę- to jest twój psi obowiązek, mamo, to tobie płacą za pracę, a nie mnie. Kiedyś chyba nawet coś w ten deseń powiedziałam. Ale usłyszałam: "A kto zarobi na twoje utrzymanie?"- klasyczny przykład grożenia. 

Uff... Myślę, że na dzisiaj koniec tych rewelacji. W kolejnej notce na ten temat postaram się przedstawić "punkt kulminacyjny" choroby alkoholowej, który pozwolił mamie osiągnąć dno, z którego mogła się odbić.

Pamiętajmy, walka, nawet trzeźwego alkoholika, trwa cały czas.

Życzę miłego weekendu i coby zakończyć optymistycznym akcentem, podrzucam kawałek nieba:

źródło
 

 



sobota, 3 maja 2014

Alkoholicy z mojej dzielnicy... część 1

...to tytuł piosenki Wojciecha Młynarskiego. Ona jest w konwencji kabaretowej, ja natomiast chciałabym się podzielić swoimi doświadczeniami w tej dziedzinie, możliwe, że wielu z Was, Czytelników, ma podobny problem w rodzinie i nie umie go rozpoznać lub nie do końca chce go zaakceptować.
Ten blog to zapis moich wspomnień- tych miłych, ale też tych trudnych do przetrawienia. Dziś notka wspomnieniowo-edukacyjna tego drugiego rodzaju. Lekko nie będzie, uprzedzam.

Moja mama jest alkoholiczką.

Nie taką, jak zazwyczaj ludzie kojarzą- stoją tacy z marginesu pod budką z piwem. Nie. W dzisiejszych czasach dużym problemem jest alkoholizm "ukryty"- choroba ludzi sukcesu , dobrze sytuowanych, wydawałoby się naprawdę spełnionych zawodowo i życiowo.

Po pierwsze: nałóg alkoholowy to nie tylko upijanie się do nieprzytomności i chodzenie zygzakiem. Sama Agnieszka Osiecka mówiła, że nałóg ten to sam fakt, że codziennie, dzień w dzień i bez wyjątku potrzebujesz jednego kieliszka. Jeden kieliszek? Ktoś by pomyślał: phi, co to tam jeden kieliszek dziennie! Niestety. To się tak zaczyna. A potem coraz bardziej smakuje. Chcemy więcej i więcej.

Często jest też tak, że w towarzystwie ten typ alkoholika zawsze trzyma się w ryzach, pije, ale z umiarem. Dopiero kiedy jest sam, daje upust swojemu nałogowi. Szuka coraz częściej powodów do spożywania alkoholu: na lepsze trawienie, na poprawę humoru, na lepszy sen, bo jest zła pogoda,  bo ktoś mnie zdenerwował... Powodów jest mnóstwo.

W przypadku mojej mamy zaczęło się od argumentu: alkohol wzmacnia działanie leków nasennych. Zaczęło się od jednego kieliszka, potem była setka, potem dwie setki, potem pół litra... A potem tylko więcej i więcej. Potrafiła wychodzić po alkohol w środku nocy, mimo że następnego dnia szła do pracy. Chodziła ciągle niewyspana, ale nie wiązała tego wcale z nocnymi libacjami.

Ciężkie sytuacje życiowe, zwłaszcza nagła choroba brata mamy i nieustanna troska o rodziców tylko pogłębiały alkoholizm. Ona sama długo uważała, że ja jestem przewrażliwiona, że widzę problemy tam, gdzie ich nie ma.

Dopóki alkoholik sam przed sobą się nie przyzna do nałogu i nie podejmie samodzielnie decyzji leczenia, nic nie da się zrobić.

Nie jest to łatwa sprawa. My, rodzina alkoholika, stajemy się WSPÓŁUZALEŻNIENIE. Nieświadomie pomagamy alkoholikowi w jego egzystencji w takim stanie nałogu. W niektórych przypadkach jest tak, że chodzi się po alkohol dla uzależnionego, żeby "mieć go z głowy" ( u mnie akurat tak nie było), kryje się go w niewygodnych dla niego sytuacjach.

Z czasem zauważyłam, że mama się na mnie "uwiesza" w różnych sprawach zawodowych- jako nauczycielka musiała prowadzić dzienniki internetowe i za Chiny (przepraszam za metaforę) nie chciała nauczyć się sama tego robić. Wszelkie sprawy komputerowe zwalała na mnie, nawet jeśli ja miałam maturę lub inne naprawdę ważne obowiązki. Nie umiałam długo odmawiać. To też, wbrew pozorom jest współuzależnienie. Wszelkie działania, które, czasem nawet bardzo pośrednio, ułatwiają życie alkoholikowi w tym stanie uzależnienia, to właśnie współuzależnienie.

Alkoholizm jest chorobą psychiczną, która ma też wiele objawów fizycznych. Im więcej alkoholik pije, tym trudniej będzie mu zerwać z nałogiem- po spożyciu alkoholu aktywowane są enzymy katabolizujące etanol. Dzieje się to dopiero w momencie spożycia trunku. Po strawieniu alkoholu enzymy te nie ulegają degradacji, tylko czekają na kolejną porcję. Im więcej alkoholu spożywamy, tym więcej układów enzymatycznych  w sobie hodujemy. I te enzymy właśnie po pewnym czasie wołają "chcemy coś trawić!"- uzależniony znowu sięga po alkohol.

Rodzina uzależnionego podświadomie przejmuje wiele  ról alkoholika- ja na przykład zawsze byłam "matką" w naszej rodzinie, niestety (moi rodzice się rozwiedli, więc byłam matką dla własnej matki). Dlatego najlepiej jest zostawić alkoholika samemu sobie, niech będzie przez pewien czas zdany sam na siebie. Wtedy, po pewnym czasie on straci kontrolę nad rzeczywistością i osiągnie pewne dno, które da mu możliwość odbicia się od niego. Czy on z tego z korzysta- nie wiadomo.

W moim przypadku wyjazd na  studia 200 km od miasta rodzinnego przyczynił się do takiej wolty. Oczywiście, czynniki stresowe, komplikacje w pracy i inne tego typu sytuacje także się do tego dołożyły. Wydaje mi się jednak, że sam fakt mojego wyjazdu ( w domu bywam kilka razy na semestr) pokazał, ile tak naprawdę dźwigałam obowiązków mamy i jak bardzo ona była na mnie uwieszona.

Ten właśnie dystans i odległości pozwoliły mi w miarę sensownie i właściwie zadziałać wtedy, kiedy mama wpadła w ciąg alkoholowy i przestała chodzić do pracy.

W następnej części notki na ten temat postaram się wyjaśnić kwestie psychologiczne związane z tym, jak alkohol zmienia spojrzenia alkoholika na świat, i gdzie można szukać pomocy.

Na zakończenie smutna prawda: alkoholizm to choroba, z którą człowiek będzie się zmagał przez całe życie. Rzutuje to też negatywnie na rodzinie alkoholika. Jej leczenie trwa praktycznie cały czas i nigdy nie można mieć pewności, że trzeźwy alkoholik nie sięgnie znowu po kieliszek.

Ciąg dalszy nastąpi...