wtorek, 18 sierpnia 2015

Wróciłam

...cała i zdrowa, o dziwo. 12 sierpnia, po przejechaniu około 500km po górach i spędzeniu 4h w nocy za kółkiem nieswojego auta. Prosto w upał, niewiele lżejszy od tego chorwackiego.

Bo właśnie w Chorwacji byłam- zwiedziłam ten piękny kraj od Rijeki, przez Cres, Krk i Pag, aż do Zadaru. W planach było więcej, ale się nie zmieściło. Było niełatwo, żeby nie powiedzieć cholernie ciężko, zwłaszcza, gdy trzecią dobę z rzędu śpisz po 3-4 godziny. Ale było warto. Chociażby dla takich widoków:



Ciąg dalszy nastąpi....

piątek, 31 lipca 2015

Lato w torturach

Mimo że urodziłam się latem (w środku lipca), nie przepadam za tą porą roku. Wolę jesień lub wiosnę. Lato jest dla mnie zbyt intensywne, ze swoją temperaturą panoszy się wszędzie. Wrocław pod względem temperatur bije w dodatku rekordy latem, co, delikatnie mówiąc, nie ułatwia życia. W tym roku, jak na razie, było niewiele upalnych dni, co mnie bardzo cieszy. Jednak remonty i wspomniany przeze mnie balkon doprowadzają mnie do takiego poziomu stresu, że wcale nie czuję wakacji.
Może od jutra je poczuję...?

Zostawiam Internety, fejsbuki i instagramy na dwanaście dni. Mam nadzieję, że wrócę żywa i niepołamana ;)

poniedziałek, 27 lipca 2015

Chwasty i gorzkie żale

Tytuł nieprzypadkowy- tak długo nie pisałam żadnej notki, że obudziło się we mnie skojarzenie zachwaszczonego ogródka..;) 
Napiszę krótko: dzieje się. 
Nie do końca tak, jak bym sobie ja (i moi domownicy) życzyli. Na co jak na co, ale na brak nudy nie mam prawa narzekać.

Zachciało się dwóm babom (mnie i mamie) remontu. Malowania całego mieszkania znaczy się oraz wymiany kabiny przysznicowej. A, no i zmiany mebli w największym pokoju, a jakże. Jak zaczęłyśmy to robić (rękami "fachowców") pod koniec czerwca, tak do dzisiaj nasze M nie odzyskało względnego nawet ładu.
Jakby tego było mało, spółdzielni naszej genialnej, także zachciało się remontów. Naszych balkonów konkretnie. Jeszcze "fachowcy" od mieszkania z niego nie wyszli, już jeszcze bardziej "fachowi" "fachowcy" chcieli wejść na balkon. I tu pojawił się klops. Otóż nasz balkon został przez moją rodzicielkę nielegalnie zabudowany dwadzieścia lat temu. Piętnaście lat temu wymieniła okna na plastikowe tamże. Nikomu- ani spółdzielni, ani sąsiadom- tyle lat to nie wadziło. Do pamiętnego dnia lipcowego, kiedy to wytknięto nam samowolę budowlaną i nakazano wyrażenie zgody na demontaż. 
Zaczęłyśmy walczyć jak lwice. Zaledwie tydzień po odpicowaniu naszego balkonu mają nam go rozwalać?! W dodatku po remoncie na balkonie nie będzie można wstawić okien- nowa konstrukcja ścian będzie zbyt lekka. Samowolka to samowolka i koniec kropka. Spółdzielnia szanowna w czterech literach ma fakt, że bardzo naraża nas tym na kradzież, że już raz przez balkon nas okradziono. Nie kryje się także z tym, że wynajęta przez nich ekipa nie umie tego robić- pierwszych kilka balkonów kilka ulic dalej już s***zepsuli, więc teraz u nas robią na pół etatu, żeby potem jechać tam i naprawiać. Wszystkie takie remonty mają w zasadzie takie samo zakończenie- jest gorzej niż było.

Co by było jeszcze przyjemniej i bardziej wakacyjnie, w bloku vis a vis (jakieś pięć metrów od naszego) robią to samo. Więc nalot "fachowców" i lustracja naszego życia od rana do wieczora jest pełna- żyć, nie umierać, nieprawdaż?

Tyle tych smętów na dzisiaj, ciąg dalszy nastąpi, niewątpliwie...

sobota, 25 kwietnia 2015

Teraz mój ruch!

Tegoroczna wiosna nie jest dla mnie łaskawa. (Pisałam o chwilowych "przebłyskach" energii, ale milczenie na blogu wskazuje coś odwrotnego.) Nie potrafię się z nią zaprzyjaźnić, nie mam czasu na nic praktycznie. Jedyne, co mi "wychodzi" to ćwiczenia. Niestety, nie do końca koreluję to z dietą (czyt. sposobem odżywiania) tak, jakbym chciała, ale ćwiczyć ćwiczę wzorowo, póki co.

Aktywność fizyczna to pojęcie, które pokochałam i z którym się utożsamiłam dopiero w gimnazjum. Tam właśnie w ramach tzw. czwartej godziny w-f jako jedna z form aktywności widniał aerobik. Zapisałam się, głównie dlatego, że pierwsze lata edukacji dały mi do zrozumienia, że siatka, kosz i ręczna to nie są sporty dla mnie.
W podstawówce nie lubiłam wuefu. Ba, zawsze się stresowałam zajęciami- moja klasa była generalnie bardzo usportowiona (choć sportową z profilu nie była). Wydaje mi się, że jako dziecko nadmiernie ruchliwa też nie byłam. Wolałam czytać książki niż np. łazić po drzewach.

Po pierwszym aerobiku w gimnazjum miałam zakwasy przez równy tydzień. Ale już od razu poczułam, że te wygibasy w rytm muzyki to jest coś znacznie przyjemniejszego niż nabijanie sobie nawzajem siniaków w kosza. Całe gimnazjum raz w tygodniu ćwiczyłam aerobik. 
Potem przyszedł czas liceum. Pierwszy rok nauki był szczególnie ciężki, popadłam w depresję (ale o tym innym razem). W drugiej klasie zapisałam się na aerobik do osiedlowego klubu, znajome mamy coś o tym wspomniały i postanowiłam spróbować. Dwa razy w tygodniu. 
Wtedy właśnie poczułam, jak bardzo brakowało mi tej aktywności. Osiedlowy fitness był znacznie bardziej intensywny. Instruktorka- genialna! Poczułam, że odżywam. Mało tego, zainspirowana ćwiczeniami tam, zaczęłam szukać na własną rękę sposobów na dodatkową aktywność- więcej chodziłam, czasami w domu ćwiczyłam różne warianty brzuszków.

Kiedy poszłam na studia do Sosnowca, znowu dotkliwie odczułam brak aerobiku. Po kilku miesiącach udało mi się zorganizować i znaleźć klub niedaleko mieszkania. Raz w tygodniu tam chodziłam właśnie. Jakoś też wtedy dotarłam do informacji o Ewie Chodakowskiej. Zaczęłam szukać w internecie blogów o ćwiczeniach, odkryłam mnóstwo kanałów fitnessowych na youtube. Sama jakoś doszłam do tego, że wystarczy ćwiczyć z komputerem- to oszczędność czasu i pieniędzy. Miałam na tyle wyrozumiałą współlokatorkę, że jej to nie przeszkadzało, a czasem nawet i ze mną poćwiczyła...;)
Dzięki anatomii i fizjologii mogę nieco głębiej poznawać aspekty kondycji fizycznej. Wykupiłam nawet kiedyś z zakupów grupowych e-kurs trenera personalnego (nie wiem, czy jest on coś warty, ale dla własnej satysfakcji...)i go ukończyłam. Lubię, kiedy wiem (chociaż mniej więcej), która grupa mięśni pracuje albo jaki typ treningu wykonuję i jakie powinien on przynieść rezultaty.

Ostatnio moja miłość do ruchu jeszcze "troszkę wyewoluowała"- zaczynam ubóstwiać marsze. Mój rekord to 29km w ciągu dnia (między nielicznymi zajęciami na uczelni...;) ). Mam swoje ulubione trasy po Wrocławiu, zdarza mi się też pójść na wydział piechotą, około 7km w jedną stronę.

Najdziwniejsze jest to, że nigdy nie lubiłam i nie umiałam biegać. To była moja zmora. Wiem, że przy chodzeniu i bieganiu pracują inne grupy mięśniowe nóg, ale sądziłam, że nie lubię biegania w dużej części przez brak kondycji czy coś takiego. 
Wczoraj poszłam pobiegać po raz pierwszy od półtora roku. I co? W zasadzie nic. Przebiegłam 10 kółek wokół boiska sportowego szybkim, jak na mnie oczywiście, tempem (zajęło mi to niecałe 20 minut), pomaszerowałam trochę i doszłam do wniosku po raz co najmniej piąty, że to nie to. 

Ale endorfiny poszły, nie powiem: założyłam sobie, że przebiegnę 10 kółek bez przerw na marsz i udało mi się to wykonać, co jak na mnie jest nie lada wyczynem! Dzisiaj czuję lekkie zakwasy, ale nie jest źle- spodziewałam się paraliżu ogólnego nóg, tymczasem nic takiego nie nastąpiło :)


Od pewnego czasu ruch stał się dla mnie receptą na całe zło tego świata. Nie zmieniłam się z osoby XXL w Ewę Chodakowską, zawsze byłam względnie "normalna" (ani za chuda ani za gruba). Teraz mam sprawniejsze, bardziej jędrne ciało (choć jak wspominałam, z dietą jest średnio, a jak wiadomo- dieta to aż 70% sukcesu). Ale przede wszystkim mam poczucie, że gdy coś zacznie mi się walić w życiu na głowę, pójdę na spacer "donikąd" na kilkanaście kilometrów, albo odpalę jakiś ambitny program treningowy i świat będzie już mniej straszny. Teraz wystarczy mi jakaś szybka składanka aerobikowa i już idę improwizować sobie sama jakiś trening. Czasem wystarczy tak niewiele by zmienić tak wiele w naszych umysłach :)

(gdyby ktoś szukał czegoś szybkiego i żwawego, to ostatnio, kiedy chcę mocno dać sobie w kość, skaczę do tego: klik)

PS Gratuluję wszystkim, którzy doszli do końca wpisu...:)