czwartek, 7 sierpnia 2014

Nie tylko dla biegających

... a może właśnie dla niebiegających?

Na swoje urodziny (które obchodzę w lipcu) dostałam książkę Christophera McDougalla pt. Urodzeni biegacze. Przyjrzałam się pozycji z rezerwą- darczyńcą był wszak mój ojciec chrzestny, kilkuletni miłośnik biegania (szykuje się w tym roku do maratonu). Dobrze, wiem, że uwielbiasz ten sport i za to Cię bardzo szanuję, ale żeby dla mnie?
Wiedział doskonale, że co jak co, ale biegać to ja nigdy nie umiałam i nie umiem. Czy się nauczę? nie wiem. Próbowałam kilkanaście razy- nic z tego. Jakiekolwiek sprawdziany lekkoatletyczne, którymi męczyli mnie na wuefie, zaliczałam z przymrużeniem oka nauczycieli (między 2 a 3-). A moje rodzina, zwłaszcza dziadkowie z obu stron, byli wysportowani. Widać mnie w puli genów tego typu umiejętności nie przypadły.

Mała dygresja: nie wiem, jak to się dzieje, ale chodzić mogę bez przerwy. I po płaskim, i po górzystym terenie. Ostatnio nawet urządzam sobie dwudziestokilometrowe marsze. Lubię, zawsze lubiłam i mam nadzieję, że wciąż będę to lubić. Bieganie niestety znajduje się na przeciwnym biegunie.

Wzięłam jednak tę książkę na wyjazd ( z którego relacja tutaj) z myślą, że pobieżnie ją przekartkuję,
Nic bardziej mylnego! Autorem jest dziennikarz "ekstremalny"- współpracował z różnymi magazynami, testując dość niecodzienne i ryzykowne sposoby spędzania czasu wolnego. Był także korespondentem wojennym. Styl tej publikacji zahacza dość mocno o reportaż- nawet nie zorientowałam się, kiedy moje oczy pochłonęły ponad sto stron! Bardzo dobrze się ją czyta, uważam, że tłumacze dobrze wykonali swoją pracę.

Może teraz troszkę treści: owi urodzeni biegacze to Indianie Trahumara (nieme "h"), zamieszkujący niezwykle surowe, trudnodostępne rejony Miedzianego Kanionu w Meksyku. Główny bohater poszukuje ich w poszukiwaniu odpowiedzi na trapiące go wątpliwości związane z częstymi kontuzjami. Okazuje się, że ci ludzie biegają w obuwiu, które zupełnie nie przypomina znanych wszystkim biegaczom dobrze amortyzowanych adidasów. Uprawiają ten sport prawie "na bosaka". Każdego dnia pokonują sto kilkadziesiąt kilometrów oraz przewyższenia zbliżone do kilometra  w poszukiwaniu pożywienia lub innych niezbędnych towarów (choć żyją bardzo skromnie). No, i jak na Indian (znanych mi tylko z kreskówek i bajek) prowadzą bardzo pokojową politykę.

McDougall zgłębia tajniki życia Trahumara oraz sekrety ich biegów. Na koniec bierze wraz z nimi i kilkoma innymi biegaczami startują w wielkim wyścigu, liczącym około stu sześćdziesięciu kilometrów (w górach). Próbuje odpowiedzieć też na pytanie: po co właściwie biegamy?


Czytając tę książkę, miałam cały czas oczy szeroko otwarte ze zdumienia i podziwu dla wszystkich bohaterów-biegaczy. Aż sama zapragnęłam spróbować tego sportu po raz 1452365214785. Jednak póki co, staram się bardziej motywować do moich chodów. A wszystkim miłośnikom sportu, reportażu i innych kultur serdecznie polecam tę książkę :)

źródło zdjęcia

2 komentarze:

  1. Ja akurat jestem z tych biegających. Nigdy nie lubiłam wf, a biegać nie znosiłam, ale odkąd robię to dla siebie, zdrowia i bez przetrenowywania się, naprawdę sprawia mi to przyjemność. Grunt to biegać tak, żeby nie dostać zadyszki. No i regularnie. Ostatnio moja regularność jest bliska zeru, upały nie pomagają, ale po urlopie planuję wrócić do działania. Polecam! Nawet przy nieregularnym bieganiu kondycja znacznie wzrasta :) I oczyszcza się głowa ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie chyba jednak podobne funkcje spełnia maszerowanie ;) Ale może kiedyś uda mi się nauczyć biegać...?

    OdpowiedzUsuń