sobota, 23 sierpnia 2014

Starań o pracę ciąg dalszy

Dobrnęłam szczęśliwie do końca szkolenia. Oto, co działo się przez ostatnie dwa dni kursu:

czwartek
Siedliśmy na słuchawki. I zaczęliśmy dzwonić. To znaczy, odpaliliśmy program, który wybierał nam z bazy danych numery i  dzwonił. Kiedy ktoś odbierał (bądź włączała się poczta głosowa), wyskakiwał nam skrypt umożliwiający zapis przebiegu rozmowy.

Pierwsze odbierane połączenia to był mały horror. Każdy z nas nie wiedział, czy dobrze go słychać, bał się swojego rozmówcy niemiłosiernie. Zatem popełnialiśmy dużo błędów, które były wcześniej omawiane. Jak to się mawia- pierwsze koty za płoty.

Celem naszych rozmów było pozyskiwanie klientów z konkretnego rejonu Polski, oferowaliśmy im niższe od ich dotychczasowych stawki za pewną usługę. Liczy się "produkcja", czyli ilość umów zawartych przez konsultanta. Od każdej z nich dostaje prowizję (plus normalna stawka godzinowa). Minimalna norma to dwie dziennie. Nie wydaje się być dużo- siedzisz w pracy osiem godzin i gadasz do ludzi, cóż to jest- zaklepać dwie umowy...?

Trzem spośród ośmiu osób z naszej grupy udało się zrobić umowy. Jedna z nich miała nawet dwie. Nie, ja nic nie ugadałam. Coach była z nas zadowolona, uważała, że np. w moim przypadku umowy to kwestia czasu, bo błędów wielkich nie robię. Wszyscy czuliśmy, że te pochwały są na wyrost, powinny nas zmotywować do działania.

piątek
Siadamy od razu na słuchawki. I... zatwardzenie jakieś. Na sześć godzin wybierania numerów  80% nie odbierało telefonów lub włączała się poczta głosowa. Trenerzy słuchali nas sobie co jakiś czas, podpowiadali. Miałam kilku klientów, którzy naprawdę wyglądali na zainteresowanych, ale nie dawało rady dokończyć umowami jeszcze dziś. Czyli nic. Piątek to zły dzień na dzwonienie.

Dwóch chłopaków z mojej grupy miało w tym call center kolegę, który wyciągał kosmiczne ilości umów, więc podesłał im po jednej umowie. Koleżanka miała jedną umowę, pierwszą od początku dzwonienia w ogóle.

Pod koniec pracy podsumowano nas. I tak:
-osoby które miały dwie umowy lub jedną w pierwszym dniu dostaną na umowie stawkę godzinową, którą nas kusili przy rekrutacji (12zł brutto  za godzinę)
-osoby, które miały jedną umowę w drugim dniu- stawka 10zł brutto za godzinę i jeśli się podszkolą (czytaj: produkcja będzie właściwa)- dostaną te 12zł
-osoby bez umów- czytaj: tylko ja, sierota- "mamy dla ciebie inną kampanię, zaraz Ci wszystko wytłumaczymy"

Zapytałam się zaraz o stawki. Ale nie doprecyzowałam, o jakie. Miałam na myśli moje godzinowe wynagrodzenie, a coach zrozumiała to jako o stawki, o których mam informować klientów. Zbyt późno to zrozumiałam...

No więc siedzę i czekam. Reszta poszła, unosząc się kilka centymetrów nad ziemią, a mnie, jak zwykle w takich stresowych sytuacjach, zupełnie bez powodu, zaczęło się robić wilgotno pod oczami. Twardo czekam. W końcu pewna pani, bardzo kąśliwie potraktowana przez swojego zwierzchnika (który na dobrą sprawę mógłby być jej synem), opowiada mi o nowej kampanii. Produkt ten sam, tylko mam przedłużać umowy obecnym klientom. Łatwizna. Mówisz im o aneksie do umowy, kusisz obniżkami stawek. Gdyby pytali o tę dodatkową taryfę, to mów im, że bez zmian albo, że nie chce ci się wyświetlić. Bo wiesz, ona tak naprawdę wzrasta. Potem czytasz im parszywie długie klauzule. I tak cię nie będą słuchać. Pytam, czy mam im je potem tłumaczyć, tak jak to miało być na poprzedniej kampanii. Nie, no co ty, po co? Im i tak się śpieszy. Potem mówisz, że dodatkowo, ekstra włączamy im usługę X. I że jest ona bezpłatna. Co z tego, że tylko przez pierwsze trzy miesiące, a potem 3,99zł? W sumie to naprawdę dobra rzecz, jedna z niewielu, którą ta firma wymyśliła.

Kiedy to usłyszałam, zbaraniałam. Wciąż byłam skołowana tym wszystkim. Naprawdę starałam się, rozmowy prowadziłam zgodnie z tym, co przekazano nam na kursie. No cóż, zrządzenie losu, tacy mi się trafili rozmówcy. Ale w tamtej kampanii mówiliśmy im prawdę. A przynajmniej byliśmy o tym przekonani. Tutaj mam otwarcie kłamać klientowi? I to zaufanemu, który już korzysta z usług tej firmy???
 Pod koniec rozmowy ośmieliłam się wreszcie zapytać o wynagrodzenie. Hm, od 7 do 11zł brutto plus oczywiście premie za przedłużone umowy. I zaraz zapewnienie: nie martw się, na pewno dobrze ci pójdzie. Nie każdy dobrze się czuje na X zewnętrznym, ja na przykład wolę na wewnętrznym.

Wyszłam stamtąd na miękkich nogach. Miałam ochotę cofnąć czas i zakończyć te kursy w środę. Dwa dni zmarnowane. Nie chodzi o to, że czuję się niedoceniona z powodu braku umów i przesunięcia na inną kampanię.
Poczułam się oszukana. Z jednej strony rozumiem, że to call center ma wywiązać się z pewnej liczby umów na miesiąc czy na ileś tam, ale z drugiej... W tamtym call center panuje dwulicowość. Niby miła atmosfera, ale czasami lecą takie komentarze, że lepiej być głuchym.
No i to ciśnienie na produkcję umów. Jeśli ktoś ma szczęście i gadane, to rzeczywiście potrafi doskonale na tym zarobić. Ja chyba po prostu nie umiem oszukiwać ludzi. Ponoć w moim głosie jest za mało pewności.

Mam też złe przeczucia: już widzę, jak okazuje się, że nie umiem tak okłamać klienta, więc produkcja jest za słaba. Więc stawka idzie w dół. A to nie jest lekka praca. Na każdą godzinę zegarową jest pięć minut przerwy, przy ośmiu godzinach pracy jest jeszcze dwudziestominutowa przerwa obiadowa. Spotkałam się z różnymi obelgami, chociaż w ogóle nie brałam ich do siebie. Możliwe, że byłam za mało uparta w rozmowach z klientami.

Na szczęście umowy mamy podpisywać w poniedziałek. Już wiem, że tam się nie pojawię. Nie chcę pracować ponad siły na drugim końcu miasta, żeby za psi grosz wpędzić się w nerwicę.

Uważam, ze taka była wola Nieba. Cieszę się z pierwszych trzech dni kursu, bo były one naprawdę interesujące, spróbuję też zgłębić temat marketingu we własnym zakresie. Powoli przestawiam się na tryb wakacje. Nie na długo już, ale dzięki temu, że call center mnie nie chce- pojadę w Tatry na dwa tygodnie!!! Ci, którzy czytali poprzednie posty, mogą się zorientować, że uwielbiam góry.

Czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;)
źródło




1 komentarz:

  1. No właśnie, i tego się zawsze obawiałam, dlatego nigdy nawet nie spróbowałam. Są ludzie, którzy się do tego typu pracy nadają. Ale to nie my ;) Ja nigdy świadomie nie wciskałam klientom kitu, i dzięki temu do mnie wracali. Dlatego nie mogłabym być w call center - tam nikt do Ciebie nie wróci, chyba że przypadkiem.
    Tatr zazdroszczę, ach! Chociaż się ich boję. Z moim lękiem preferuję bardziej zalesione, niższe i mniej wymagające góry ;) Ale Czerwone Wierchy chyba są łatwe i zdobędę je, o! :) Pięknej wyprawy, uważaj na siebie!

    OdpowiedzUsuń