wtorek, 30 grudnia 2014

2014

Aż prosi się, żebym jakoś spróbowała zebrać cały ten rok w jedną całość. Łatwo nie będzie. Uważam jednak, że należy się to temu rokowi, bo był dla mnie bardzo, bardzo znaczący.

Plusy ujemne
Zacznę od tego gorszego. Pierwsze miesiące nowego wtedy roku mijały pod hasłem postępującej choroby Babci. W zawrotnym tempie niszczył ją rak jelita grubego, dość łagodny przez ostatnie może i nawet dziesięć lat. Teraz się uzłośliwił. Bolało mnie też to, że jako studentka "wyjezdna" mało widywałam się z Nią. W lutym odeszła. Byłam wtedy na studiach, pamiętam tę wiadomość jako swoiste ogłuszenie. Dobrze, że miałam wtedy tylko jeden wykład, bo ciężko byłoby mi się skupić na czymś bardziej wymagającym.

Kolejna sprawa, niezwykle kluczowa: alkoholizm mojej mamy. Między marcem a kwietniem nastąpiło pewne apogeum, dzięki któremu zdecydowała się ona na leczenie. Nie potrafię na razie więcej o tym napisać- zresztą kluczowe kwestie omówiłam w poprzednich postach (część pierwsza i druga). Dopiero po kilku miesiącach, a konkretniej, na wakacjach, poczułam ciężar wydarzeń wiosennych. Zwłaszcza, że pogrzeb Babci odbył się w połowie marca, a za pamiętną datę związaną z chorobą mojej mamy uważam pierwszy dzień kwietnia.

Wypadałoby też zaakcentować wątek drugiej babci- kolejnej alkoholiczki w mojej rodzinie.Kiedy widywałam ją w stanie wskazującym, silniej odbierałam to zdarzenie przez fakt, iż wcześniej z moją mamą były podobne jazdy. (Możliwe, że w psychologii jakoś się to nazywa, ale nie wiem jak.)

Myślę też, że studia w Sosnowcu z jednej strony przyczyniły się do zmiany w życiu mojej mamy (patrz wyżej), ale z drugiej- miasto działało na mnie niezwykle depresyjnie. Jedyną rozrywką był fitness i siedzenie przy komputerze. To drugie niestety zbyt mocno kultywuję nawet teraz, gdy mieszkam we Wrocławiu (fitness też, ale to akurat jest dobry nawyk ;). Mam też wrażenie, że przez to, że Sosnowiec jest taki patologiczny, a ja zamknęłam się na ludzi, trochę "zdziczałam" pod względem towarzyskim. Dlatego w 2015 chcę to choć trochę zmienić. Ale o planach będzie innym razem.

Plusy dodatnie
Jakoś pod koniec grudnia ubiegłego roku na dobre wkręciłam się w fitness. W planach mam kilka postów z tej serii. Teraz powiem tylko, że na aerobik chodzę od początku gimnazjum. Miałam roczną przerwę na początku liceum, ale potem regularnie, dwa razy w tygodniu aż po dziś dzień uczęszczam do mojej pani Anety, którą uwielbiam za to, jak te zajęcia prowadzi :D. Jednak pod koniec grudnia ubiegłego roku odkryłam Ewę Chodakowską. Polubiłam jej fanpage, nawet kilka razy przeczytałam od samego początku. I na hura, pierwszym treningiem, który zrobiłam, było "Turbo spalanie" na youtubie. Ciekawie było, nie powiem. Potem robiłam jeszcze, Killera, Szok Trening oraz Skalpel 2. Skalpel Wyzwanie oraz Skalpel nie pociągają mnie aż tak bardzo.
Wiem, że wokół tej Pani jest wiele różnych zdań i opinii. Ja zawdzięczam Jej świadomość korelacji wysiłku fizycznego z dobrym nastrojem, poczucie, że trening pomoże wyzbyć się negatywnych emocji (co w moim przypadku jest szczególnie cenne) i przyjaźniej spojrzeć na świat. Zafascynowała mnie do tego stopnia, że udałam się na jej warsztaty #mygirls we Wrocławiu i do dziś bardzo, bardzo pozytywnie je wspominam- jeden wielki endorfinowy kop. W 2014 roku już na dobre wpisałam w swój rytm dobowy (niemal) trening, ćwiczenia. Odkryłam, że jest mnóstwo filmików na yt, muzyki do ćwiczeń, a ja sama w domu mogę sobie poćwiczyć to, co chcę i jak chcę, bez wydawania pieniędzy na karnet. 

Bardzo dużym plusem dodatnim jest fakt, iż udało mi się przenieść z Sosnowca do Wrocławia, od razu na drugi rok studiów. Kilka rzeczy mam do nadrobienia, ale naprawdę jest to pozytywna zmiana. Chociaż uczelnia nie do końca jest fair wobec studentów, wolę być na miejscu i w pięknym Wrocławiu niż zastanawiać się, kiedy mnie ktoś zaciuka w jakimś ciemnym zaułku Sosnowca. 

Jeśli chodzi o osiągnięcia prywatne, muszę tutaj wspomnieć o wyprawie w Tatry we wrześniu tego roku. Dzięki wspaniałej ekipie spełniłam swoje marzenie, a nawet coś, co nazwałam "ponadmarzeniem".
Marzeniem było zdobyć Rysy. Specjalnie więcej ćwiczyłam przez wakacje, chcąc załapać jak najwięcej kondycji- cardio to główny typ ćwiczeń, który robiłam. I udało się- 8.09.2014 stanęłam na tym szczycie, pokonując ostatkiem sił nagły lęk przestrzeni, który dopadł mnie dosłownie kilka kroków od magicznego słupka. Pamiętam, że kiedy znalazłam się na tej wielkiej przestrzeni, zamiast napawać się widokami, myślałam tylko: jak ja stąd zejdę? Wejść to jedno, ale zejść.... Zawsze byłam wolniejsza w schodzeniu. Na szczęście, dzięki świetnej Ekipie wszystko się powiodło, i to w niezłym czasie- 8h 40 minut w obie strony, plus około 45min przerwy. Jakoś więcej nie potrzebowaliśmy.

Ponad marzenie to cała Orla Perć, na którą namówiła mnie Koleżanka. Mówiła, że była rok temu i nie było źle, a cała trudność polegała na długości trasy i że momentów newralgicznych było malutko. Dodam, że ona sportowcem wyczynowym nie jest.
No i 15 września przeszliśmy Orlą. Łatwo nie było- myślę, że gdyby ktoś mi bardziej obiektywnie opowiedział o tym, to bym się nie zdecydowała jeszcze na to. Ale jak już zaczęliśmy wchodzić, to dokończyliśmy trasę. Pamiętam, że zaczęłam wymiękać w sumie pod sam koniec. To chyba kwestia tego, że włączyłam nadmierne myślenie i hipotetyzowanie, co by było gdyby. Na koniec wydłużyliśmy trasę do Pięciu Stawów. Pamiętam, że zamówiłam dużą (0,5l) herbatę z sokiem malinowym. Wspomnienia...:D Wszyscy wróciliśmy cało, czułam się taka szczęśliwa, że prawie lewitowałam ;)

Kolejnym małym fajnym zdarzeniem jest kurs tańca towarzyskiego, na który się zapisałam od października. Mimo że czuję się jak Pudzian w Tańcu z Gwiazdami, to jednak daje mi to ogromną radość. Niestety, aerobikowe tendencje często dają o sobie znać, a że na balet nigdy nikt mnie nie wysłał, to tańczę jak tańczę :P

Do dość miłych aspektów tego roku dodam pracę- dorywczą, ale całkiem ciekawą. Stałam na promocjach i degustacjach różnych produktów, a od 18 grudnia zaczęłam inaczej patrzeć na siebie w roli kasjera- po prostu przekonałam się do tej fuchy. Lekko nie jest, ale w pewnym sensie mnie to wciąga. Zobaczymy, czy będzie dane mi popracować tam dłużej...

Nie będę teraz sumować tego, bo ciężko jest mi odnieść się do tego obiektywnie. Czuję jednak, że taki wpis powinien się tu znaleźć. 
Teraz lecę na trening, po małym wysiłku umysłowym czas na ucztę dla ciała (no, katorgo-ucztę) ;)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz