piątek, 9 maja 2014

Alkholicy z mojej dzielnicy... część 2- emocje osoby współuzależnionej

Tym razem chcę napisać co nieco o emocjach. W poprzednim wpisie (tuż poniżej tego) starałam się opisywać wszystko w miarę obiektywnie, bez uczuć, które silnie towarzyszą cały czas, nawet jeśli minęło już dużo czasu od tych najgorszych momentów.

Źródło


Uświadomienie sobie, że moja mama jest alkoholiczką

Nie jestem w stanie dokładnie określić, kiedy upewniłam, się co do alkoholizmu mojej mamy. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam sześć lat, z Ojcem widywałam się i widuję dość regularnie, ale to taki "niedzielny tatuś". Od wszystkich przyziemnych aspektów rodzicielstwa była moja mama. Lekarze, załatwianie różnych spraw, wychowywanie...
Nic dziwnego, że mama była dla mnie autorytetem. Nie wiem, jak to się określa w psychologii, ale pamiętam, że zawsze, gdy jako przedszkolak rysowałam swoją rodzinę, mama była największa.

Nie powiem, żebym odczuwała brak miłości w dzieciństwie, uważam, że było ono mimo wszystko szczęśliwe- w wychowywaniu mnie pomagała bardzo dużo babcia- mama mamy, też alkoholiczka, jak się teraz okazuje. Ale to inna sprawa.

Pod koniec podstawówki moja klasa została wybrana do pilotażowego programu antyalkoholowego. Pamiętam, że był on prowadzony w konwencji detektywistycznej. Dostawaliśmy książeczki z komiksami i różnymi zadaniami do wykonania. Wtedy zaczęłam wypominać delikatnie mamie to i owo w związku z alkoholem, ale ona twierdziła, że "wyszkolili nas na psy gończe" i że jestem przewrażliwiona, wymyślam problemy, których nie ma. Uznawałam mamę wtedy za autorytet, więc dość szybko dałam się przekonać. Teraz, z punktu widzenia tych kilku lat, nie jestem w stanie obiektywnie stwierdzić, kto miał rację.

Tutaj wciąż mam na myśli sytuacje, kiedy mama piła, żeby leki nasenne lepiej zadziałały. Wydaje mi się, że były to jeszcze niewielkie, ale regularnie spożywane ilości alkoholu.

Sprawy przybrały zdecydowanie silniejszy obrót po wypadku samochodowym, który mieli rodzice mamy, moi dziadkowie. W następstwie zderzenia dziadek (wtedy dobrze po siedemdziesiątce) doznał podwichnięcia kilku kręgów szyjnych. Sprawcą wypadku była babcia.

Nie było wtedy lekko. Babcia miała ogromne wyrzuty sumienia (potem zaprzestała jazdy samochodem) i nie do końca dobrze postępowała wobec dziadka. Starała się go udziecinnić, unieruchomić, a on łatwo się jej poddawał. Charakter mamy mamy sprawiał, że rozjuszała ona wszystkich wokoło, a najbardziej swoją córkę.

Bardzo małymi kroczkami udało się nieco polepszyć sytuację. Wszystkie pertraktacje mamy z babcią kosztowały ją bardzo wiele emocji, stresu... Zdarzało się, że czułam, iż mama jest jakaś inna. Byłam wtedy już w gimnazjum. Po kilku mocno dziwnych sytuacjach powiedziałam mamie, co o tym myślę. Znowu otrzymałam podobne odpowiedzi.

Kolejnym etapem równi pochyłej była nagła choroba i śmierć brata mamy. W przeciągu pół roku złośliwy nowotwór jelita grubego zgasił w nim życie. Pamiętam, że sama reakcja mamy na tę wiadomość była bardzo intensywna. Po operacji brata mamy i pierwszej chemioterapii jego stan systematycznie się pogarszał, mimo podejmowania wszelkich prób leczenia i stosowania rozmaitych środków. Mama często jeździła do niego i jego rodziny, spędzała u nich wiele godzin, wracała przybita, nieraz w środku nocy i z płaczem.
Całą tę sytuację odreagowywała alkoholem. W weekendy bardzo często upijała się do nieprzytomności wręcz. Kiedy widziałam, że już jest mocno wstawiona i pytałam: co się dzieje? Ona odpowiadała: nic. Idę spać. Pa. I tak za każdym razem.

To działo się już za czasów liceum.
Moje emocje: Czułam się kompletnie skołowana. Moja mama ma dość autorytarny charakter i jej racja była zawsze ponad innymi. Kiedy widziałam ją w takim stanie, wpadałam w panikę- bardzo się jej bałam, czułam, że jest nieświadoma i że może robić dziwne rzeczy. Uciekałam. Robiłam sobie cztero-pięcio- godzinne spacery po Wrocławiu,  nie mogąc uspokoić myśli. Bałam się, czy ona jeszcze będzie żyć, jak wrócę. Na szczęście mimo myśli "nic nie ma sensu" nie miałam myśli samobójczych...

Gdy mama była w stanie upojenia, starałam się jej początkowo niczego nie wygarniać- czułam, że to bez sensu. Po pewnym czasie dusiłam w sobie zbyt wiele skumulowanych uczuć, by dłużej je zachowywać wewnątrz. Jednak ona potem nie pamiętała tego, co jej mówiłam.

Po kilku takich wyskokach mama przyznawała po długim drążeniu tematu, że coś jest na rzeczy. "To jest mój problem i ja nad nim panuję. Oddziel mnie od siebie i zajmij się swoimi problemami"

Moje emocje: jak ona może tak mówić? Przecież to moja matka, martwię się o nią, nie wiem, jak to wszystko będzie dalej wyglądać.  Zaczęłam mieć lekkie obsesje na punkcie jej picia. Ile, kiedy, co i jak.
Wskazówka: Wydaje mi się, że po pewnym etapie kontrolowania tego, ile alkoholik pije, ta czynność przestaje mieć jakikolwiek sens. Może przedtem też go nie miała?  W każdym razie, nadchodzi etap, kiedy po prostu chory umie ukryć alkohol bardzo dobrze, kiedy na pewno okłamuje i oszukuje, zapytany o ilość wypitego alkoholu. Osobie współuzależnionej zaś nie robi to dobrze na jej samopoczucie.

Po pewnym czasie potrafiłam rozpoznać po mamie nawet jeden wypity kieliszek alkoholu. Czasem było to przeczucie, często jednak alkoholik wykazuje wyraźną poprawę nastroju, rozluźnienie, nawet jeśli, jeszcze chwilę temu był bardzo poirytowany, zmęczony czy zły.

Moje emocje: w pewnym momencie miałam wrażenie, że siedzimy na huśtawce- kiedy jej było dobrze, czuła się rozluźniona i pocieszona alkoholem, ja wpadałam w kosmiczne doły emocjonalne, chociaż bezpośrednio nie miałam ku temu powodów. Im bardziej ona zatracała się w nałogu, tym bardziej czułam się temu winna, czułam się niepotrzebna, odrzucona. Jako osoba z natury skryta nie mówiłam za bardzo o moich rozterkach nawet najbliższym przyjaciołom.
Teraz, z perspektywy czasu stany te mogę opisać jako czarne plamy w moim czasie wolnym- zazwyczaj łaziłam, gdzie nogi poniosą (uwielbiam spacery), starając się nie myśleć- wszystko, co przychodziło mi do głowy budziło wtedy bardzo negatywne emocje, miałam ochotę się rozpłakać na środku ruchliwej ulicy (chodnika). Potem niejednokrotnie się to zdarzało- szłam przed siebie i ryczałam, starając się nie wzbudzać zbyt dużego zainteresowania przechodniów.

dla rozluźnienia atmosfery. Źródło

Dość mocnym akcentem w historii tej choroby był trzydniowy ciąg alkoholowy, w który wpadła moja mama jesienią mojej klasy maturalnej. Wyjechałam wtedy na sesję naukową poza Wrocław i przez cały czas jej trwania nie mogłam się do mamy dodzwonić. W pewnym momencie odebrała zapitym głosem i nie była w stanie mi nic odpowiedzieć na najprostsze pytania.
Moje emocje: nie do końca potrafię to opisać. Wpadłam w furię, miałam ochotę coś stłuc, ubić, zabić, jakoś się wyżyć. (Poczułam się dotknięta, urażona tym, że mama pije. I wyjątkowo nie towarzyszyły temu wyrzuty sumienia.) A tam tylko kilkanaście godzin siedzenia na tyłku i notowania kolejnych informacji o różnych dziwnych gromadach zwierząt... Nie wiem, czy moi koledzy widzieli wtedy, że coś się ze mną dzieje. Ja czułam się okropnie. Podskórnie bałam się wracać do domu.

Kiedy przyjechałam, od razu zauważyłam, że z mamą coś nie tak. Szybko zauważyłam, że nieudolnie próbuje napisać na komputerze i wydrukować podanie o urlop bezpłatny na dzień wcześniej. Od razu wiedziałam, co zaszło. Poszłyśmy na długi spacer. Znowu przyznała, że jest problem, ale to jej problem. Zaproponowałam terapię, ośrodki leczenia uzależnień. Wybór we Wrocławiu jest dość duży.

Mama wyraźnie zaprotestowała. Twierdziła, że to wstyd. I że terapia to wywlekanie wszystkich najgorszych emocji na zewnątrz. UWAGA! W związku z tym i powszechnym  poglądem podobnym do tego, który głosiła moja mama, zapraszam do zapoznania się z inicjatywą "Mam terapeutę". Tutaj i tu można zasięgnąć informacji o tej akcji, swego czasu była też na ten temat audycja w radiowej Trójce. Myślę, że warto.

Wskazówka: podczas tamtego spaceru starałam się mówić do mamy bez emocji, bez tych negatywnych uczuć, które już jakoś w sobie ustabilizowałam. Mówiłam, że to wszystko zależy od niej, ja będę ją wspierać w leczeniu, ale to ona musi podjąć tę kluczową decyzję. Niestety, nie odniosło to wtedy skutku.

 Nie potrafię dokładnie określić, kiedy, ale wtedy już na pewno złapałam kontakt mailowy do psycholog, która sama jest DDA (Dorosłym Dzieckiem Alkoholiczki). Bardzo wiele wytłumaczyła mi  i podesłała wiele przydatnych linków (o tym kiedy indziej). Wiadomości, które od niej otrzymywałam, nie brzmiały optymistycznie, ale jednocześnie wzbogacały mnie w wiedzę, która na pewno pozwoliła mi właściwie spojrzeć na chorobę mamy. Pani Magdo- jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję :) Porada: znajdźcie psychologa/terapeutę/kogoś, kto ma dużą wiedzę w sprawie uzależnień. Otworzy to Wam oczy na wiele spraw i pozwoli też uporządkować w związku z tym swoje życie.

Życie ze świadomością, że mam mamę alkoholiczkę, która nie chce się leczyć

Mam nadzieję, że ktokolwiek dotrwał do tego momentu notki. Nie wiem, czy mój umysł zaakceptował i przyjął do wiadomości w stu procentach, w jakiej sytuacji się znajduję. Niemniej ta świadomość na pewno jest zwiększona, zwłaszcza od czasów liceum. Zaczęłam bardziej samodzielnie myśleć, postrzegać siebie jako jednostkę odrębną. 

Moje emocje: po lekturze wartościowych artykułów opisujących zachowania alkoholika, a także nauczona doświadczeniem, zawsze przychodziłam do domu z duszą na ramieniu. Nigdy nie wiedziałam bowiem, co tam zastanę. Ten  lęk towarzyszy mi do dziś, choć teraz wydaje mi się on nieco bardziej "ujarzmiony".

Kiedy człowiek już mniej więcej oswoi się z tą myślą i pozna zachowania towarzyszące chorobie alkoholowej, zmiany, jakie zaszły w psychice osoby uzależnionej, zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na swoje życie.
Ja, na przykład, zaczęłam dostrzegać wyraźne objawy współuzależnienia. Prowadziłam za mamę dzienniki internetowe- ona mogła się nauczyć obsługi programów z łatwością, gdyby tylko chciała. Ale ona wolała się na mnie uwiesić. Zwalanie swoich obowiązków na innych to jeden z objawów alkoholizmu. Starałam się stawiać temu opór. Nie zawsze skutecznie- alkoholik próbuje grozić, stawia warunki. Jeśli robi to Twoja matka, dość apodyktyczna i stanowcza kobieta, nie jest łatwo. Znowu dochodzi problem irracjonalnych wyrzutów sumienia.

Moje emocje: w takich sytuacjach bardzo często wpadałam we wściekłość, której nie umiałam mamie dobrze przedstawić, dusiłam ją w sobie. Na pewno nie działało to na mnie korzystnie. Wydaje mi się, że powinnam była wyraźnie artykułować, kawa na ławę- to jest twój psi obowiązek, mamo, to tobie płacą za pracę, a nie mnie. Kiedyś chyba nawet coś w ten deseń powiedziałam. Ale usłyszałam: "A kto zarobi na twoje utrzymanie?"- klasyczny przykład grożenia. 

Uff... Myślę, że na dzisiaj koniec tych rewelacji. W kolejnej notce na ten temat postaram się przedstawić "punkt kulminacyjny" choroby alkoholowej, który pozwolił mamie osiągnąć dno, z którego mogła się odbić.

Pamiętajmy, walka, nawet trzeźwego alkoholika, trwa cały czas.

Życzę miłego weekendu i coby zakończyć optymistycznym akcentem, podrzucam kawałek nieba:

źródło
 

 



1 komentarz:

  1. Powtórzę się... Piszesz o bardzo trudnej sprawie. W dodatku wzbudzającej dośc przykre emocje. A jednak czyta się bardzo dobrze. Z dużym zainteresowaniem..

    OdpowiedzUsuń