czwartek, 19 marca 2015

słoneczne akumulatory

Od lutego tęsknię za marcem. Teraz ciągle żyję w przeświadczeniu, że mamy już kwiecień, nieustannie przywołuję się do porządku, że to jeszcze nie teraz.

Słońce, które łaskawie rozpromienia Wrocław przez cały ten tydzień, działa na mnie jak wielki akumulator. Nawet, gdy prześpię tylko pięć godzin, czuję się jak nowo narodzona. Uśmiech, a przynajmniej rozjaśniona twarz to nieodłączny element mojej reakcji na taką pogodę. We wtorek i dzisiaj przeszłam piechotą 16 i 15km po mieście. Nogi same mnie niosły, gdybym nie miała w międzyczasie zajęć na uczelni, spędziłabym niemal cały dzień na dworze. Chwilowo nawet nie martwię się pierdyliardem rzeczy na zapas.

Mam nadzieję, że wiosenne przesilenie już mi minęło- ostatnie dwa tygodnie określiłabym raczej jako przeciwieństwo aktualnego wiosennego nastroju.

Chwilo, trwaj!

środa, 25 lutego 2015

Czy doba ma dalej 24 godziny?

Zaczął się semestr letni. Zaczynam poznawać, co to znaczy i studiować (dziennie), i pracować. Nowy plan pełen jest okien (nie okienek, bo zazwyczaj trwają one dwie godziny lub dłużej). Większość zajęć mam na ósmą rano na drugim końcu Wrocławia (i w duchu dziękuję władzom miasta za tramwaje 31,32- w przeciwnym razie jechałabym nieznośnie długo). Mało tego- trudno jest mi zasypiać w optymalnej dla mnie porze, czyli około 22. Chodzę spać później, wstaję wcześniej. Już widzę pierwsze negatywne skutki. 

Ale mimo wszystko czuję jakieś zmiany. Nie wiem, czy to przeogromna potrzeba wiosny, czy radość z zakończonego (sukcesem) semestru zimowego przeładowanego chemią...Po raz pierwszy od matury naprawdę z przyjemnością czytam książki nie-studenckie i w dodatku naprawdę mam na to czas! Nie skończył się jeszcze luty, a ja jestem w trakcie czwartej (!) lektury.

Siła nawyku nasunęła mi refleksje, że wszystko jest po coś. Najgorsze, co możemy zrobić, to mechanicznie, automatycznie wykonywać codziennie te same czynności, bez szukania błędów, bez przyglądania się swoim czynnościom. Nie wprowadziła spektakularnych zmian w moim życiu, ale sporo uświadomiła. Bardzo przystępnie napisana, wprawdzie więcej tu anegdot niż wiedzy bardziej fachowej, ale to wystarcza. Ostatnia część zawiera sporo wskazówek praktycznych.

Religa to biografia przeczytana pod wpływem filmu z Tomaszem Kotem w roli głównej, na którym byłam w kinie jesienią ubiegłego roku (co się często nie zdarza). Postać profesora Religi nakreślona w filmie i opisana w tej pozycji bardzo, bardzo mnie urzekła. Nawet przez chwilę pożałowałam, że nie poszłam na lekarski, tylko na analitykę medyczną. Trwało to jednak niedługo- wiem, że z moim poczuciem obowiązku i nadmiernym przejmowaniem się szybko skończyłabym swoją ewentualną karierę pani doktor.

Niby doba mi się skraca, ale jednak całkiem sporo udaje mi się zrobić. Ciekawe, kiedy zaczną się kolokwia i tym samym zabraknie czasu na książki... A teraz cieszę się z tego, jak jest, i wracam do lektury :)

wtorek, 17 lutego 2015

Insula czyli Wyspa

Czytałam kiedyś Piaskową górę. Pamiętam, że była odmienna, niebanalna. Zbliżona nieco charakterem do prozy Olgi Tokarczuk.

Wyspa Łza to książka, której nie można czytać między przesiadkami na przystanku czy w hałasie dnia codziennego. Uważam, że to książka, która jest idealną ozdobą ciszy.
Wiele dygresji,całe mnóstwo obrazów, niekiedy bardzo luźno ze sobą powiązanych (a może w ogóle). 

Zdjęcia pana Golca robią wrażenie. Dodają mroku, niepewności. Część z nich sprawia, że przechodzą mnie ciarki po plecach.

Insula to wyspa po łacinie. Chyba znalazłam w tej książce kawałek swojego świata.
źródło zdjęcia

piątek, 30 stycznia 2015

Sesja, sesja i poSesja ;)

Od dziś, od godziny 16:50 zaczęłam oficjalnie swoje dwutygodniowe ferie. Wciąż  nie mogę w to uwierzyć. Odkąd dowiedziałam się, że zdałam ostatni egzamin, który, byłam pewna, że obleję- dostałam kopa. Nie ważne, że właśnie mnie jakieś syfy chcą mnie rozłożyć i zapchać zatoki, a pewnie i przysporzyć gorączki.  Chce mi się, wreszcie nie czuję się jak jakiś kosmita, który ślęczy raz nad jedną książką, raz nad drugą, ćwicząc sobie przy tym bicepsy (książki medyczne do kieszonkowych nie należą). (, prawie, bo muszę jeszcze odespać wstawanie o piątej rano.) Nie wisi nade mną żaden miecz Damoklesa w postaci egzaminu z nie wiadomo jakiego rodzaju chemii.
Egzaminy, ku swojemu zdziwieniu, zdałam bardzo ładnie. Zawsze modlę się, żeby było trzy, a tutaj cztery i pół oraz dwie czwórki...:)

To jest genialne.
Staram się teraz każdym atomem mojego ciała chłonąć ten cudowny czas nieuczenia się. Każdą sekundę. Ten semestr był dla mnie bardzo, bardzo chemiczny. Wiem, że moje studia takie są, ale trzy rodzaje chemii i angielski to naprawdę dużo. Lubię ten przedmiot, ale bez przesadnej miłości ;)

Mam nadzieję, że uda mi się wyjechać w jakieś stare, dobre, fajne góry. Zapewne jakaś Szklarska czy Karpacz- z roku na rok mam do nich coraz większy sentyment...:)

Wszystkiego pozytywnego tym, którzy czasami tutaj zabłądzą ;)