sobota, 28 czerwca 2014

Sesja, sesja... jeszcze nie po sesji :/

Trzeba przyznać, że Los naprawdę nade mną czuwa. Studiuje w Sosnowcu, ale moim wielkim marzeniem i celem jest przenieść się do rodzinnego Wrocławia na ten sam kierunek, od razu na drugi rok. Jedynym tak naprawdę warunkiem jest zdać sesję w pierwszym terminie.

Początkowo miałam mieć 7 egzaminów. Z trzech mogłam być zwolniona, za dobre wyniki w nauce (z każdego przedmiotu na każdych zajęciach mieliśmy minimum jedno kolokwium, więc było z czego liczyć średnią ocen). Całkiem niespodziewanie okazało się, że mam wszystkie trzy zwolnienia. Cztery egzaminy zamiast siedmiu- to robi naprawdę dużą różnice, zwłaszcza w przypadku studiów medycznych...

W środę jechałam na jeden dzień do Sosnowca, po wpis z egzaminu z chemii organicznej. Miałam być na uczelni (dzielnica Pogoń) na godzinę trzynastą. Spokojnie wyjechałam autobusem o 9.30, święcie przekonana, że jadę na inny wydział uczelni (tam były egzaminy w późniejszych dniach). Znalazłam sobie autobusy z centrum Katowic, ciesząc się, że nie muszę długo czekać na przesiadkę (ta linia jeździ co 40 minut w porywach). W drodze z Wrocławia napisałam do koleżanki, chcąc się upewnić, czy na pewno jadę tam, gdzie powinnam. A tu psikus! Jednak nie tam, a na Pogoń. Dobrze, że autobus miał działające wi-fi, od razu poszukałam właściwej linii. Okazało się, że jeżdżą (aż!) dwie, za to w odstępie jednej minuty, a następna para za 35min.
Trzeba dodać, że w środę pogoda we Wrocławiu była pod psem i jechałam w stroju półgalowym, z ogromnym parasolem pod pachą. Drugie pół stroju galowego (spódnicę i buty) dzierżyłam w plastikowej reklamówce pewna, że w toalecie na uczelni raz-dwa się przebiorę.Całą podróż próbowałam gorączkowo uczyć się do ostatniego egzaminu, ale z podenerwowania całą sytuacją niespecjalnie mi to szło.

Pod koniec podróży do Katowic pewne było, że autobus nie uniknie opóźnienia. Podjęłam zatem bohaterską decyzję: po upewnieniu się, że nikt (zwłaszcza płci męskiej) w pobliżu nie siedzi (prawie pusto w autobusie było), przebrałam dół stroju galowego. Adidasy i getry powędrowały do worka, a (nieco tylko zmięta) spódnica znalazła się na mnie ;)

Pozostał jeszcze mały problem: nie posiadałam ze sobą biletu na dwa miasta (ach, KZK GOP i jego rodzaje oraz ceny biletów!). Na trasie dworzec-przystanek były oczywiście kioski i automaty biletowe, ale...czas, czas!
Wypadłam jako pierwsza z Polskiego Busa i popędziłam na przystanek, wysławiając w myślach pomysł przeniesienia przystanku Piotra Skargi na Moniuszki. Do tych "pochwał" chwilę później dotarły słowa uznania dla przeniesienia przejścia dla pieszych (przy Korfantego) bardziej "naokoło", niż ja to zapamiętałam. Baleriny galowe genialnie ułatwiały sprawę- podeszwa cieńsza od papieru, miałam je założyć tylko po to, aby przemierzyć w nich kilka metrów  uczelnianego korytarza...

W momencie, kiedy wpadłam na przystanek, wymachując siatką i parasolem, nadjechał jeden z dwóch pożądanych przeze mnie autobusów. Czyli nici z zakupienia biletów w sklepie tuż obok. No nic, za niedopatrzenia się płaci. Bilet u kierowcy 50gr droższy (ulgowy! Normalny o 1zł, jeśli się nie mylę...).
Uff... Jadę, zajechałam.

To jeszcze nie koniec galopu, bowiem przystanek jest sporo oddalony od uczelni (ten bliższy jest "chwilowo nieobsługiwany" od dwóch miesięcy). Dziesięć minut do wejścia do wpis zmusiło mnie do dość żwawego marszobiegu (ach, te cudowne beznadziejne balerinki!!!)

Takie to rzeczy trzeba było wyrabiać, żeby wejść na salę, ustawić się w kolejce po wpis, usłyszeć pytanie retoryczne: czy ktoś chce zdawać na wyższa ocenę, odebrać podpis z komentarzem "gratuluję" i... pogalopować analogiczną trasą z powrotem do Katowic :) Cała "uroczystość" trwała około czterech minut. Ale nie narzekam, potem, gdy usłyszałam, jak wygląda egzamin i że to, co wydawało nam się plotkami, jednak nimi nie było- poczułam się niemal najszczęśliwszym człowiekiem na tej planecie.

Źródło



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz