czwartek, 2 października 2014

Pierwszy października

Przedwczoraj byłam kłębkiem nerwów- nowa uczelnia, nowi ludzie, jednym słowem- prawie wszystko obce. Wydawało mi się, że wyczerpałam limit nieszczególnie fajnych zdarzeń na początki roku akademickiego w Sosnowcu, ale jednak nie...

Na uczelnię zajechałam szczęśliwie, pierwszą salę ćwiczeń też odnalazłam. Potem mieliśmy długie okno, więc wraz z koleżanką, która również przeniosła się z Sosnowca, doszłyśmy do wniosku, że warto poświęcić ten czas na załatwienie kilku spraw, m. in. przepisania ocen.

Koleżanka pojechała jeszcze na ksero, a ja prosto na pewną katedrę. Tam, po kilkunastu minutach oczekiwania, aż pani kierownik skończy rozmowę, dowiedziałam się, że co z tego, że katedra nazywa się "Katedra Higieny", skoro oni z nami przedmiotu pt. higiena i epidemiologia nie mają... Świetnie. I nie wiadomo, która katedra ma mieć. W międzyczasie zrobiło się dość późno, a ja z przesiadką musiałam dostać się na uczelnię. 

Około stu metrów przed moim przystankiem przesiadkowym mój tramwaj przytarł się z samochodem osobowym. Nic groźnego, ale protokół trzeba spisać, policja i jakieś inne organizacje muszą się zjechać. A pasażerowie czekają zamknięci w środku. Po dobrej chwili zostaliśmy wypuszczeni. 
Już miałam iść na przystanek dalej, żeby wsiąść w tramwaj wiozący mnie pod uczelnię, ale w ostatniej chwili zobaczyłam, że nadjeżdża autobus, który ma napisaną taką samą pętlę jak mój tramwaj. No i jest tuż pod moim nosem. Postanowiłam więc, że zainwestuję w ten bilet jednorazowy i dojadę szybciej (mam kartę miejską, która uprawnia do przejazdu dwoma liniami. Ten autobus nie jeździ akurat tak, żebym mogła tą kartą się posłużyć). 
Za kilka przystanków okazało się, że autobus, owszem, jedzie na tę samą pętlę, ale baardzo okrężną drogą. Wysiadłam więc w ostatniej chwili tak ze trzy przystanki w linii prostej od uczelni i drałowałam "z buta". Dotarłam minutę przed rozpoczęciem wykładu. Uff :)

Wykład nie zdążył się rozpocząć na dobre, bowiem okazało się, że ściana izolująca dwie sale wykładowe, nie jest wystarczająco dźwiękochłonna, wskutek czego mamy stereo (a na drugiej sali, która nam "przeszkadzała", nie było tego efektu...). Po części organizacyjnej przedmiotu prowadząca odwołała wykład, obiecując, że wyśle nam materiały mailem. Czyli wykładu nie było :D

Do domu wróciłam już na szczęście bez szwanku ;)

Jak widać, los dba o solidną dawkę adrenaliny na każdym kroku...


1 komentarz:

  1. Ach uroki studiowania ;) Swoją drogą podziwiam, ja bym już pewnie przed wyjściem z domu była spóźniona :D

    OdpowiedzUsuń