sobota, 11 października 2014

Rozczarowana matematyką

Już prawie połowa października. Nie będę oryginalna, kiedy zauważę, że znowu szybko mi wszystko zlatuje. Daty, liczby... No właśnie. One zawsze mnie nieco przerażały. Nie wszystkie, oczywiście.
Taka pora dnia na przykład. Dziś, o której nie zerknęłabym na zegarek, dochodziłam do wniosku, że już jest TAK PÓŹNO. Nawet z samego rana, kiedy wstawałam o szóstej. Ta natrętna myśl towarzyszy mi dzisiaj non stop, rozprasza, na szczęście nie zbyt mocno. Ale jednak.

To, co mi chyba nie zlatuje, to wskazania wagi. Co prawda, dawno się nie ważyłam, ale obiektywnie widzę, że znowu zjadłam ZA DUŻO. Na sztuki, wielkość porcji, wagę...Dodatkowo kusi mnie CORAZ WIĘCEJ potraw i produktów, które jeszcze miesiąc temu uznałabym za absolutnie nie do zjedzenia, niezdrowe, niebezpieczne etc. Niestety, z fit do fat droga bywa krótka. Po ubraniach jeszcze tego nie widzę. Jeszcze..

A propos ubrań, też mam ich ZBYT WIELE. Oczywiście, nie wyrzucam niczego pochopnie, nie czynię też takich zakupów. Ale tutaj ktoś coś da, tam ktoś coś da- ostatnio same dobre jakościowo ciuchy, to co z nimi robić? Ze zmieszaną miną schować do szafy i powoli domykać łokciem drzwi.

Uczę się do kolokwium i włącza mi się narzekacz: dlaczego tych wzorów i definicji jest TAK DUŻO? Co oni sobie myślą? Po czym przypominam sobie, że rok temu o tej porze miałam co najmniej trzy razy więcej kolokwiów i jakoś dawałam radę. A teraz, weszłam w pewną strefę komfortu, nastawiona, że będzie łatwo. Hola, Hola, nie aż tak.

Z mamą jest na razie nieźle, za to babcia wyprawia różne harce. I znowu pytanie nieco matematyczne: dlaczego TYLE RAZY musimy przez to wszyscy przechodzić?

No dobra, wystarczy przykładów. Teraz pytanie zasadnicze: po co mi to liczenie? Matematyka pretensji, wyrzutów (sumienia i nie tylko), rozczarowań i pesymizmu.
Kiedyś wydawało mi się, że mój pesymizm to taki płaszcz ochronny, żeby nie zranić swoich uczuć. Lepiej nastawić się na gorsze. Jak wyjdzie lepsze to bardzo dobrze, a jak wyjdzie gorsze- będzie mniejsze rozczarowanie.
Ostatnio odkryłam, że jednak żyję w pewnym zakłamaniu. Bo i tak w przypadku opcji "jest gorzej", czuję się rozczarowana i ani trochę mnie to nie boli mniej. Nie wiem jeszcze, co z tym zrobić, jak to obejść.

Na razie próbuję się odnaleźć. W tym zamęcie, hałasie, tłoku i nadmiarze, który sama sobie zafundowałam oraz  który po prostu jest wpisany w życie cywilizowanego miasta.

Natenczas odkładam matematykę na bok i staram się pomyśleć. Poczytać. Nawet coś na temat wypożyczyłam- Sztuka umiaru. Z reguły poradników nie czytam. Zobaczymy, czy tutaj cokolwiek znajdę ciekawego... Może oduczę się tej matematyki choć trochę?

1 komentarz:

  1. Dlatego lepiej przestawić się na tryb afirmacji. Mnie samej zajęło to mnóstwo czasu, i nadal muszę sama siebie upominać w tej kwestii, ale zauważyłam, że nie należy się na nic nastawiać, tylko po prostu mówić sobie, że będzie tak i tak, w kontekście że będzie dobrze. I jest. Bo musi :)

    OdpowiedzUsuń